Kocham chemię, a opowiadanie o nauce jest moją pasją.
Dr Małgorzata Krzeczkowska, absolwentka Zespołu Szkół Ekonomiczno – Chemicznych. Obecnie jest nauczycielem akademickim Wydziału Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego, pracownikiem Zakładu Dydaktyki Chemii UJ. W swojej pracy zajmowała się cieczami kriogenicznymi, aktualnie zajmuje się szeroko pojętą problematyką dydaktyki chemii i przyrody na różnych etapach kształcenia. Jest autorką wielu publikacji naukowych i wystąpień konferencyjnych ( krajowych i międzynarodowych ). Od zawsze kochała uczyć – napisała siedem książek dla maturzystów ( trener, przewodnik, repetytorium, zbiory zadań ). Projektuje gry dydaktyczne do nauczania chemii i przyrody. Spełnia się jako popularyzator nauki i społecznik. W wolnych chwilach słucha muzyki klasycznej, pisze wiersze i prowadzi fascynujące rozmowy z synem.
W roku 2022 Zespół Szkół Ekonomiczno – Chemicznych w Trzebini świętować będzie 60 – lecie istnienia. Stąd pomysł, by w ramach obchodów przypomnieć wybitnych absolwentów szkoły. Co w Pani przypadku zdecydowało o wyborze Ekonomika?
Naukę rozpoczęłam w Szkole Podstawowej numer 1 przy ulicy Rybnej. Następnie uczyłam się w Technikum Chemicznym przy ulicy Krakowskiej. Skąd taki wybór? Ponieważ miałam obiecaną pracę w laboratorium… Z chemią nie od razu było mi po drodze. Nie obyło się bez kłopotów, w klasie pierwszej miałam bowiem poprawkę z chemii, sierpniowy egzamin zakończył się jednak pozytywnie.
Jak przebiegała Pani dalsza kariera zawodowa?
W trakcie uczenia się w technikum powoli zapominałam o ewentualnej przyszłej pracy w laboratorium, a coraz częściej myślałam o kontynuowaniu nauki na studiach. Początkowo chciałam zostać przedszkolanką. Skąd wziął się pomysł? Przez lata związana byłam z harcerstwem a jako drużynowa drużyny Muchomorków nabrałam przekonania, że praca z dziećmi to jest to, czym powinnam się zająć. Jednak, żeby dostać się na nauczanie wczesnoszkolne, musiałabym samodzielnie przygotować się do egzaminu maturalnego z biologii. W szkole nie było tego przedmiotu i wybrałam łatwiejszą drogę. Z kolei chemia (która w klasie pierwszej sprawiła mi tyle kłopotu) stawała się powoli moim ulubionym przedmiotem. Wszystko to za sprawą Pań Profesorek uczących chemicznych zagadnień: Janiny Pałki i Izabeli Osmendy. Ta ostatnia odwiedziła mnie parę lat temu na uczelni i przyznam, że było mi bardzo miło z tego powodu. Podobnie było z matematyką, której uczył mnie Pan Profesor Kowalik. Osiągając dobre wyniki z tych przedmiotów, uznałam, że spróbuję dostać się na chemię. Chciałam studiować nie tylko z powodu miłości do chemii, ale też pragnęłam wyrwać się z domu w szeroki świat. Potrzeba nauczania, kontaktu z młodzieżą starszą, młodszą rozbudzona w czasie harcerskiej drogi zawiodła mnie w trakcie studiów na kurs dający uprawnienia do nauczania chemii w szkole. Dlatego jako studentka ostatniego roku przyjeżdżałam do swojej dawnej szkoły średniej uczyć chemii. Było to w soboty, bo obowiązywał wtedy sześciodniowy system pracy. Realizowałam się nie tylko jako nauczycielka, ale także propagatorka harcerstwa. Skutecznie zmobilizowałam moje uczennice do wstąpienia w szeregi harcerzy. Z jedną z nich mam zresztą kontakt po dzień dzisiejszy.
W trakcie zajęć na ostatnim roku jedna z Prowadzących zapytała mnie, czy nie chciałabym zostać na uczelni. Zaskoczyło mnie to pytanie, zawsze przecież marzyłam, by być przedszkolanką, skoro jednak moją pracę i osobę uznano, postanowiłam podjąć wyzwanie. Złożyłam odpowiednie dokumenty i zostałam asystentką stażystką. Tak rozpoczęła się moja zawodowa przygoda na Wydziale Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Z uczelnią jestem związana do dzisiaj.
Czy po latach uważa Pani, że to był dobry wybór?
Absolutnie nie żałuję. Myślę, że to był dobry wybór, kocham bowiem chemię, a opowiadanie o nauce jest moją pasją. Nie ukrywam jednocześnie, że gdzieś tam w głowie tkwi ciągle marzenie bycia przedszkolanką. Możliwe, że spełni się na emeryturze, kiedy to otworzę prywatne przedszkole… Póki co rekompensuję sobie to wykładami, pokazami, warsztatami w przedszkolach. Uwielbiam ową zabawę, jest to także wspaniała odskocznia od codziennych trudów pracy naukowej.
Spotykam się także na warsztatach z nauczycielami, którym staram się przekazać, że poprzez zabawę można mówić o metodzie naukowej, ba nawet w przedszkolu można przyswoić trudne zagadnienia z chemii. Cieszę się, gdy dzieci zadają mi pytania, przyznam, że mam specjalny zeszyt, w którym je notuję. Bywają bowiem fascynujące. Dzieciaczki poznają świat metodą prób i błędów, rodzą się im w głowach niesamowite pomysły. Nieustannie pytają, nie boją się działać. Podsłuchuję ich rozmowy i podpatruję. I to wyrywa mnie z rutyny, samozadowolenia. Nieustannie uczę się, wykorzystuję każdą sytuację do tego, aby się rozwijać. Szukam pomysłów, jak prosto i zrozumiale przedstawić innym trudne zagadnienia. Niejednokrotnie odwołuję się do rzeczywistości, chcę pokazać, jak fascynujący jest otaczający nas świat – nawet siedząc tutaj przy tym stole, popijając herbatę, mogę wskazać różne procesy fizyczne i chemiczne i zrobić kilka eksperymentów, wykorzystując tylko to, co mamy na stole.
Zdumiewa mnie także pomysłowość nieco starszych dzieci. Ostatnio przysłuchiwałam się zajęciom prowadzonym przez moich studentów w szkole podstawowej. Na lekcji podczas eksperymentu polegającego na zbudowaniu obwodu elektrycznego, jako jednego z elementów tego obwodu użyto roztwór soli kuchennej, dzięki czemu – po zamknięciu obwodu – żarówka zaświeciła. Jeden z uczniów zapytał, ile należy soli rozpuścić w wodzie, by żarówka straciła swoją moc i się wypaliła. Spostrzeżenia dzieci są niesamowite. Dlatego cenię sobie pracę z nimi także w ramach programu SCIENCE. Przez kilka lat wraz z biolożką i fizyczką organizowałam warsztaty dla dzieci edukowanych domowo. Kiedyś sceptycznie podchodzono do takiego sposobu nauczania. Na szczęście od kilku lat to się zmienia. Przyjeżdżały do nas dzieci z całej Polski, a zajęcia z nimi uznaję za najlepszy uniwersytet. Mali studenci byli niezwykle kreatywni, pełni naukowej refleksji i ciekawych pomysłów. Dlatego jestem fanką domowej edukacji. Kiedyś przez szesnaście lat pracowałam w krakowskim liceum. Prowadziłam zajęcia z chemii w klasie patronackiej mojego wydziału. Dlaczego nagle zrezygnowałam? Jednym z głównych powodów było uczenie „pod” egzamin maturalny, rozwiązywałam jedynie zadania i zadania, a zabrakło czasu na samodzielne ( czyli uczniowskie ) odkrywanie, dociekanie i refleksję właśnie. Cenię pracę nauczyciela, wymaga ona wielkiego wysiłku na początku, ale i w trakcie kolejnych lat pracy, bo łatwo popaść w rutynę. Ale ufam, że kiedyś uczenie „pod” egzamin się skończy, ciekawiej jest bowiem odkrywać z uczniami fascynujący świat chemiczny.
Będąc nastolatką miała Pani sprecyzowane plany dotyczące kierunku studiów, samej uczelni, czy ewentualnie przyszłej pracy?
Myślę, że gdybym po ukończeniu technikum poszła do pracy w laboratorium i tak rozpoczęłabym studia w trybie zaocznym. Studiując, jednocześnie zarabiałabym, a zarobki w przemyśle nie były małe. Zdecydowała chęć usamodzielnienia się. Gdybym zdawała do liceum ogólnokształcącego, musiałabym kontynuować naukę na studiach. A będąc nastolatką, nie myślałam o studiowaniu, dlatego wybrałam technikum, bo ukończenie tego typu szkoły dawało mi uprawnienia zawodowe. Czas i tak zweryfikował te plany, bo na tyle polubiłam chemię, że zapragnęłam ją studiować.
Najpierw jako studentka, ale także pracownik naukowy uważa Pani, że warto po maturze kontynuować studia? Jakie rady dałaby Pani młodym ludziom zastanawiającym się nad wyborem dalszej drogi?
Przyszło nam żyć w czasach, gdzie dostęp do edukacji jest łatwy, kto chce, idzie na studia. Z drugiej strony brakuje fachowców w wielu zawodach. Dlatego zaczyna szerzyć się trochę inna tendencja. Młodzi ludzie nie idą gromadnie na studia a wybierają kursy rozwijające, kwalifikacyjne. Przeczytałam jakiś czas temu raport ukazujący najbardziej oczekiwane kompetencje od studentów ze strony pracodawców. Zaskoczyło mnie to, że pożądane były na pierwszym miejscu miękkie kompetencje takie jak umiejętność pracy w grupie, umiejętność dyskusji, rozwiązywania problemów i adaptacji do nowych warunków. Na dalszy plan zeszła wiedza czy nawet znajomość języka obcego.
Uważam jednak, że warto studiować. To wspaniały okres w życiu służący nie tylko zdobyciu wiedzy, ale kompletowaniu bagażu przyjaźni, znajomości, doświadczeń. W swoich wyborach dobrze jest kierować się rozsądkiem, pragmatyzmem, ale ważne jest też to, by robić coś, co się lubi.
Studentka UJ, teraz adiunkt, wykładowca na Wydziale Chemii. Jak to jest studiować i pracować na najstarszym, renomowanym Uniwersytecie w Polsce?
Egzamin na studia nie był łatwy. Nie zdałam języka rosyjskiego. Przypomnę jednak, że akurat – w tamtych czasach – tego języka uczyliśmy się niechętnie, może na znak buntu i przekory. Za to matematykę i chemię zdałam na bardzo dobry i dzięki temu warunkowo dopuszczono mnie do egzaminu poprawkowego z języka.
Studia chemiczne trudne. Oprócz chemii jest jeszcze matematyka i fizyka. Dużo czasu spędza się w laboratorium. Ale dzięki systematyczności i sumienności obroniłam pracę. Stanęłam do konkursu na asystenta stażystę i dostałam etat, po roku po raz drugi wygrałam konkurs na etat asystenta i …. już zostałam do dzisiaj.
Czym zajmowała się Pani w czasie doktoratu?
Tematem pracy doktoranckiej były ciecze kriogeniczne, które teraz wszystkim kojarzą się np. z krioterapią. Pracowałam z ciekłym azotem i argonem. Badałam, jak zachowują się dane związki chemiczne i jakie zmiany zachodzą w ich strukturze w kontakcie z tym „zimnym medium”. Praca ta była eksperymentalna. Ciekły azot dostarczany był na wydział w cysternach, a po argon jeździłam do Huty Sendzimira. W trakcie przemieszczania argonu z cysterny do zbiornika typu dewar (taki duży termos) wiele się go traci. Pod kierunkiem mojego mentora, doktora Dubowego, wymyśliliśmy reduktor ciśnienia. Zastosowanie go dało efekty, była to podstawa do zgłoszenia patentowego, tym sposobem zainteresowała się sama huta.
W 1993 roku byłam na stypendium na Uniwersytecie w Minneapolis w Stanach Zjednoczonych. Zaproponowano mi doktoranckie stypendium, nie skorzystałam jednak z oferty, bo nie wyobrażałam sobie – ze względów patriotycznych – pracy poza Polską. Od dwóch lat zaczęłam żałować tej decyzji…
Czy byłaby możliwość powrotu do Ekonomika, ale w nieco innej roli na przykład gościa, wykładowczyni uczelnianej, która przekazałaby obecnym uczniom wiedzę, opowiedziała o ciekawostkach naukowych?
Chętnie powróciłabym na pogawędkę przy pysznej kawie cappuccino przygotowanej przez uczniów kierunku gastronomicznego, którego w moich szkolnych czasach w Ekonomiku nie było.
Wróćmy jednak do przeszłości. Jak wspomina Pani swoje szkolne lata w Ekonomiku? Czy był nauczyciel, który szczególne zapadł Pani w pamięci?
Wspominałam już, że w klasie pierwszej miałam poprawkę z chemii. Jednak im dłużej uczyłam się przedmiotu, tym bardziej mi się podobał i go rozumiałam. Lubiłam także matematykę z Profesorem Kowalikiem. Przedmioty ścisłe bardziej mnie pochłaniały niż humanistyczne. Nie przepadałam za historią, której uczyła mnie Pani Profesor Blaut, ale Panią Profesor bardzo lubiłam. Wymigiwałam się także od pisania wypracowań zadawanych przez Panią Profesor Annę Dudek – Kozik nauczycielkę języka polskiego. Zadania pisał mi mój chłopak. Ja bowiem, pochłonięta popołudniowymi zajęciami w harcerstwie, nigdy nie miałam na to czasu. Przepisując samodzielnie te wypracowania, uczyłam się jednocześnie treści i to pozwoliło mi w przyszłości zdać pisemną maturę na piątkę, czego konsekwencją było zwolnienie z matury ustnej. Teraz wiem, że przepisywanie notatek i czytanie ich na głos ma uzasadnioną w badaniach pedagogicznych niezłą efektywność.
Czy ma Pani kontakt z koleżankami i kolegami z klasy? Myślę o bardziej sformalizowanej formie w postaci zjazdu absolwentów?
Nie utrzymuję stałego kontaktu z osobami z klasy. Z czego to wynika? Spośród wielu uczniów tylko dwoje poza mną mieszkało w bliskiej odległości od szkoły. Większość pochodziła z okolicznych sołectw czy odleglejszych miejscowości jak Jaworzno czy Rozkochów. Dojazd do domów zajmował sporo czasu, spotkania poza szkołą były utrudnione. Ja tkwiłam w swoim harcerstwie, temu poświęcałam wolny popołudniowy czas, w grupie miałam przyjaciół. Nasze harcerstwo to powrót do źródeł, byliśmy propagatorami wartości szerzonych przez duszpasterza Ks. Mariana Luzara, wielkiego przyjaciela młodzieży, twórcę harcerstwa i instruktora ZHP. Zaszczepiono w nas obowiązkowość, samodzielność, odpowiedzialność, poczucie patriotyzmu, wychowano nas w duchu religijnym.
Jaką refleksję przekazałaby Pani uczniom Ekonomika?
Pragnę przekazać, żeby wierzyli w siebie. Na moim przykładzie widać, że nie trzeba być laureatem olimpiady, by dostać się na wymarzone studia. Ba, nawet przeżyłam niepowodzenia, ale udowodniłam sobie, że dam radę a wszystko można przezwyciężyć własną ciężką i systematyczną pracą. Z drugiej strony warto mieć i pielęgnować pasje i marzenia.
Dziękuję za rozmowę.