Urodziłem się po to, by szerzyć ideę sportu….

Oto dalsza  odsłona naszego  cyklu o absolwentach ZSECH…

Dziś rozmowa z Panem Mariuszem Brzózką, kolejnym absolwentem Ekonomika, który związał swoją przyszłość z zawodem nauczyciela. Zaangażowany społecznik, propagator zdrowego trybu życia.

Pan Mariusz Brzózka ukończył  szkołę w roku 1998, zdobywając tytuł technika handlowca. Następnie studiował wychowanie fizyczne w  Akademii  Wychowania Fizycznego w Katowicach, uzyskując  tytuł magistra. Zdobywszy kwalifikację, rozpoczął pracę jako nauczyciel wychowania fizycznego w Gimnazjum numer 1 w Trzebini, a od roku 2017 w ZSECH. Pełni także mandat radnego,  będąc  zarazem przewodniczącym Komisji Zdrowia, Sportu, Rekreacji i Spraw Socjalnych Rady Miasta Trzebini.   

Ekonomik istnieje sześćdziesiąt lat. W dobie multimediów, szeroko zakrojonej promocji  kandydaci mają ułatwioną drogę w poznaniu ofert każdej szkoły. Jak ósmoklasiści w Pana czasach poznawali średnie szkoły? Czy Pan dał sobie szansę poznania innych placówek w powiecie, skoro uczęszczał Pan do Szkoły Podstawowej numer 2, która mieściła się wtedy w tym samym budynku co Ekonomik?

Nie dałem sobie szansy poznania innych placówek oświatowych, od początku wiedziałem, że chcę uczęszczać do Ekonomika. Złożyło się na to wiele czynników. Po pierwsze, moi starsi bracia bliźniacy chodzili do tej szkoły, przetarli więc szlaki, a my z młodszym bratem, także bliźniakiem, poszliśmy na łatwiznę. Po drugie, ważne było umiejscowienie placówki blisko domu, to z kolei zaoszczędziło czas na dotarcie do tej. Po trzecie, chodziłem do Szkoły Podstawowej numer 2, która mieściła się w jednym budynku z Ekonomikiem, więc naturalnym było kontynuować naukę tu, gdzie czułem się swojsko. No i po czwarte, szkoła cieszyła się renomą i była bardzo popularna. Czasy mojej młodości były inne niż obecne. To uczeń zabiegał o dostanie się do wymarzonej szkoły. W czasach wyżu demograficznego, z którego pochodzę, placówki oświatowe nie promowały się tak, jak dzisiaj. Nie organizowały dni otwartych,  na które zapraszano uczniów podstawówek. Obowiązywały za to egzaminy wstępne, które  pisano nie pod koniec klasy ósmej, ale już po zakończeniu nauki w podstawówce  w budynku nowej wybranej  szkoły. Były to testy z języka polskiego, matematyki oraz psychospołeczne. Ważny był wynik egzaminu, bo, o ile dobrze pamiętam, kandydatów na jedno miejsce było aż siedmiu. Mnie się powiodło. Dostałem się do liceum zawodowego czteroletniego, które funkcjonowało obok pięcioletniego technikum. Wybrałem liceum z tego  względu, że nauka w nim była krótsza o rok, a uzyskałem tytuł technika handlowca. Na studiach z kolei miałem chwilowe wrażenie złego wyboru szkoły, bo gdybym uczył się w liceum ogólnokształcącym, nie miałbym zaległości z biologii, która była podstawą na Akademii Wychowania Fizycznego. Szybko jednak je nadrobiłem.

Jak wyglądał Ekonomik i jego otoczenie, gdy Pan zaczynał naukę  w szkole? Biorąc pod uwagę liczebność uczniów uczęszczających do podstawówki i technikum, nie było tutaj zbyt głośno, i tłoczno?

Budynek szkoły był podzielony. Część zajmowała szkoła podstawowa, część Ekonomik. Jednak jako uczeń nie odczuwałem w jakiś szczególny sposób tego, że jest ciasno, głośno. Byłem do tego po prostu przyzwyczajony. Przypominam, że pochodzę z wielodzietnej rodziny. Czwórka chłopców zawsze była głośna. Pamiętam za to, że ciekawość dzieciaków z podstawówki wiodła  pod drzwi dzielące nas od Ekonomika, przez szpary obserwowaliśmy obecne tam osoby. Wtedy ci uczniowie wydawali mi się dużo starsi, z czasem ten dystans się zmniejszał.

Jakie obowiązki, nakazy czy zwyczaje nałożone na uczniów rozpoczynających naukę w Ekonomiku uznawał Pan za szczególnie uciążliwe?

Nie było jakiś szczególnie uciążliwych zakazów. Nie obowiązywały na przykład kontrakty,  dzisiaj podpisuje się je z uczniami, którzy nadmiernie opuszczają zajęcia. Papierosy palono gdzieś tam po kryjomu, ale mnie to nie dotyczyło. Otaczałem się niepalącymi kolegami, więc nie było zagrożenia, że ktoś z uczących nas przyłapie na łamaniu zakazu. Nie było także rygoru, jeżeli chodzi o stroje, choć wiadomo, należało nosić się w granicach smaku.

Pamiętam za to szkolny radiowęzeł, który powierzono nam, uczniom klasy pierwszej. Przez głośniki nadawano komunikaty a podczas przerw puszczaliśmy muzykę.

Czy wybór piosenek był subiektywny?

Ówczesny dyrektor zaufał nam i puszczaliśmy swoje ulubione kawałki, ale też pojawiały się dedykacje. To było coś. Muzyka nas łączyła, byliśmy jak rodzina Ekonomika, która się jednoczy, wspólnie słucha, rozmawia. Dziś jest troszeczkę inaczej. Niektórzy uczniowie zatopieni są w świecie własnej komórki, nie ma relacji, wspólnych rozmów.

Czy był jakiś nauczyciel, który szczególnie zapadł Panu w pamięci? Kogo uznałby Pan za wzór godny naśladowania?

Wielu uczących wspominam serdecznie. Z racji moich sportowych pasji szczególnie upodobałem sobie lekcje wuefu z panem Józefem Bisem emerytowanym nauczycielem. Dziś pracuję jako nauczyciel z tymi, którzy kiedyś mnie uczyli. Na przykład pani wicedyrektor Renata Siewniak, czy pedagog Kasia Herbik, która w klasie czwartej była moją wychowawczynią. Pani Mielus prowadziła fantastyczne zajęcia, choć kartkówki były bardzo częste, za to  płynnie przechodziła od merytoryki do krótkich dygresji  na tematy luźniejsze niż związane z lekcją. Z kolei pan Bielecki, uczący nas fizyki, budził respekt i strach.

W historii Ekonomika  z powodu pandemii  dwukrotnie nie odbyła się Studniówka, która wydaje się ważnym wydarzeniem w czasie nauki w szkole średniej. A jak wyglądał Pana bal maturalny?

Klasa, której byłem wychowawcą, nie miała studniówki ze wspomnianych względów. Szkoda, bo jest to wielkie przeżycie, którego zostali pozbawieni. Dawniej studniówki wyglądały nieco inaczej. Nauczyciele chodzili z osobami towarzyszącymi. Można było poznać ich z nieco innej strony, tej prywatnej. Klasy maturalne przygotowywały program artystyczny na otwarcie balu maturalnego. Ja sam grałem w w zespole Boys band. Podobnie integrowaliśmy się na wycieczkach klasowych. Panowała wtedy luźniejsza atmosfera, ale jeżeli ktoś coś przewinił, przyjmował uwagę nauczyciela pokornie. Nie stosowano kar, wystarczyła rozmowa i takie wychowanie jest najlepsze.

Studniówka, matura, uroczyste pożegnanie…i koniec. Czy rzeczywiście?  Czy w przypadku Pana klasy miały miejsce w przeszłości zjazdy absolwentów?

Najlepsze wspomnienie z lat szkolnych to moja klasa. Byliśmy zgraną, solidarną grupą. Łączy nas silna więź, utrzymujemy kontakty po dziś dzień, wzajemnie możemy liczyć na wsparcie. Organizujemy systematycznie spotkania absolwentów, najpierw rok po maturze, potem po latach pięciu, dziesięciu, piętnastu…

Co uznałby Pan za sukces zawodowy?

Moją pasją jest sport.  Urodziłem się z misją szerzenia aktywności sportowej wśród młodzieży i nie tylko. Największą radość sprawia mi, gdy widzę moich byłych uczniów grających gdzieś tam w wolnej chwili w piłkę, biegających, ćwiczących na siłowni. Pamiętam jako nauczyciel zachęciłem moich uczniów z gimnazjum do wspólnego biegania o godzinie siódmej, zanim rozpoczną się lekcje. Był to dla nich wysiłek. Niektórzy dojeżdżali z Niesułowic, z Lgoty, ale mimo to, wstawali wcześnie, by biegać. Dawniej bieganie nie było tak modne, tym bardziej cieszyło mnie, gdy  w najlepszym okresie biegało wspólnie ze mną od trzydziestu do czterdziestu osób niezależnie od pogody. Sukcesem było także mistrzostwo  Polski  w unihokeju.

Porozmawiajmy teraz o Pana pracy jako społecznika. Patrząc na statystyki, bije Pan innych w rankingach na najpopularniejszego samorządowca. Prawie 94 % to imponujący wynik. Skąd to się bierze?

Nie czuję się popularny, nie zabiegam o popularność, po prostu robię to, co lubię, czyli szerzę aktywność fizyczną wśród społeczeństwa.

Jako nauczyciel wychowania fizycznego zna się Pan na rzeczy, stąd praca w Komisji Zdrowia, Sportu, Rekreacji i Spraw Socjalnych Rady Miasta Trzebini. Poza akcją PuszczaRun czy Ligą Piłkarską jakimi działaniami w tej materii może się Pan poszczycić?

Biegi w ramach akcji PuszczaRun, ChechłoRun to tylko niektóre z podjętych inicjatyw. Trzebinia staje się Miastem Sportu, pod takim hasłem organizujemy różne przedsięwzięcia jak Trzebińska Liga Piłkarska i Trzebińska Liga Siatkówki, dalej Mundial Kids, a wszystko po to, by aktywnie i zdrowo spędzać czas.

Wespół z innymi zabiegałem o rewitalizację Balatonu czy zalewu Chechło. Jako uczeń Ekonomika ćwiczyłem w prowizorycznej sali, bo nie było hali sportowej. W XXI wieku nie powinno tak być, by młodzież nie miała możliwości uprawiania sportu, dlatego wszelkie działania podjęliśmy jako radni, by taka hala powstała przy szkole w Bolęcinie i Myślachowicach. Z kolei będąc nauczycielem,  cieszę się, że mogę prowadzić zajęcia z młodzieżą w profesjonalnej sali gimnastycznej.

Poza pracą nauczyciela, radnego prowadzi Pan także działalność gospodarczą, o czym świadczy  Akademia Pływania, organizuje Pan też obozy sportowe dla dzieci, młodzieży. Jak wobec tego pogodzić wszystkie te działania, dzieląc je jeszcze z życiem rodzinnym?

Najważniejsza jest dobra organizacja. Moja rodzina wie, że sport to coś, co kocham, dlatego są wyrozumiali.

Na zakończenie naszej rozmowy czy chciałby Pan przekazać pewną refleksję społeczności szkolnej?

Nieustannie przypominam moim uczniom, że lepiej coś wiedzieć, niż nie wiedzieć i lepiej coś umieć, niż nie umieć. Ja jako uczeń też pewnie niejednokrotnie narzekałem, że nie chce mi się uczyć czegoś, bo to mi się nie przyda. Jednak z czasem, gdy stajemy się dojrzalsi, dopiero zaczynamy to rozumieć.

Dziękuję za rozmowę.