Większość swojego życia związałam z Ekonomikiem(…)

Rozmowa z panią Renatą Siewniak – wicedyrektor ZSECH.

W naszym cyklu o absolwentach prezentujemy Osobę, która mogłaby doktoryzować się, ba, nawet zrobić profesurę z zakresu historii i obecnego funkcjonowania Ekonomika. Pani Renata Siewniak – wicedyrektor ZSE-CH, znana ze swojego witalizmu i pogody ducha, zaskakuje we wspomnieniach odległą perspektywą czasową i imponującym stażem. Nie zaskakuje natomiast prezentowaną, jak zwykle, wysoką klasą, wyważeniem i piękną postawą życiową. Być może wynikają one z Credo Pani Dyrektor, które na końcu rozmowy zostaje dedykowane przez Nią obecnym uczniom.

W którym roku ukończyła Pani szkołę? Jaki kierunek?

W 1987 r. ukończyłam 4-letnie Liceum Ekonomiczne i wtedy też oprócz matury uzyskałam tytuł technika ekonomisty.

Co skłoniło Panią do wybrania Ekonomika jako szkoły średniej?

Przyznam, że nie od razu było to zamiłowanie do nauk ekonomicznych. Szkołę tę wybrały moje najbliższe koleżanki z podstawówki. Nie chcąc tracić z nimi kontaktu, również złożyłam podanie do Ekonomika, a następnie zdałam egzaminy wstępne (wtedy jeszcze takowe się odbywały, pamiętam, że zarówno na języku polskim, jak i na matematyce wylosowałam pierwszą ławkę). Dziś oceniam, że ten dość przypadkowy wybór szkoły okazał się jednak strzałem w dziesiątkę.

Proszę opisać pokrótce Pani  karierę zawodową po  szkole średniej.

Tuż po ukończeniu szkoły pracowałam w wyuczonym zawodzie jako samodzielny referent do spraw księgowych w dużym przedsiębiorstwie transportowym. Rok później zdałam egzaminy na Akademię Ekonomiczną w Krakowie na kierunek Ekonomika i organizacja produkcji. Równolegle z podstawowymi studiami ukończyłam Studium Pedagogiczne, dzięki czemu uzyskałam kwalifikacje do pracy nauczycielskiej. Już wtedy ciągnęło mnie do szkoły, chciałam uczyć. Było dla mnie zupełnie naturalne, że pierwsze kroki przy poszukiwaniu posady nauczycielskiej skierowałam do szkoły, którą ukończyłam. Do pracy w Ekonomiku przyjmował mnie Tadeusz Kołacz. I tak wróciłam na stare śmieci, ale w zupełnie innym charakterze.

Jak długo  Pani uczy w naszej szkole?

Można powiedzieć, że większość swojego życia związałam z Ekonomikiem. Najpierw 4 lata jako uczennica, a od 28 lat jako nauczycielka, z czego 12 pełniąc funkcję wicedyrektora.

Jakie  dostrzega  Pani różnice między Ekonomikiem z okresu, kiedy była Pani jego uczennicą a obecnym?

W czasie kiedy, byłam uczennicą ZSECH, budynek był podzielony na dwie części: w jednej uczyliśmy się my, a w drugiej uczniowie szkoły podstawowej. Nie było wówczas hali sportowej, zajęcia z wychowania fizycznego odbywały się w sali nr 6, gdzie obecnie mieści się biblioteka oraz w sali nr 14 (teraz sali matematycznej). Uczyliśmy się w systemie sześciodniowym, tzn. również w soboty, zwykle od rana, ale zdarzała się również nauka na drugą zmianę, ostatnie lekcje kończyły się wówczas koło 20.00. Nie przypominam sobie, aby uczniowie mieli wtedy swoje samochody, za to doskonale pamiętam ścisk, jaki panował w autobusach, którymi dojeżdżaliśmy do szkoły i domu (co chyba do tej pory niewiele się zmieniło). Szkoła była zdecydowanie sfeminizowana. W mojej klasie były same dziewczęta, w pozostałych oddziałach chłopców można było policzyć na palcach jednej ręki. W tym czasie, na szczęście, odchodziło się już od noszenia w szkole tzw. chałatów czyli uniwersalnych poliestrowych granatowych mundurków, ale nadal obowiązywała zmiana obuwia. Odbywały się nawet kontrole w tym zakresie! Dyrektorem szkoły był wówczas Pan Krzysztof Bielecki, który budził prawdziwy respekt wśród uczniów. Pamiętam, że gdy na przerwie przechodził korytarzem, wszyscy stali na baczność, a rozmowy milkły. W ogóle relacje między uczniami a nauczycielami, wydaje mi się, że były wtedy bardziej sformalizowane, istniał większy dystans, nauczyciel był autorytetem, z którym trudno było czasem dyskutować. Oczywiście nie było komputerów, dziennika elektronicznego, Internetu i innych nowinek technicznych, których istnienie wydaje się dziś tak oczywiste. Podstawowymi środkami dydaktycznymi były tablica, kreda i podręcznik, a do nauczycieli zwracaliśmy się pani profesor, panie profesorze. Być może upływ czasu idealizuje wspomnienia, ale uważam, że fajne to były czasy.

Nauczyciele, którzy pełnili albo wciąż pełnią rolę autorytetów?

Moim wychowawcą był Pan Franciszek Kowalik, który uczył matematyki. Wspominam go z wielkim sentymentem. Profesor był bardzo wymagający, dokładny i zasadniczy, podobnie zresztą, jak Pani Barbara Walczowska, nauczycielka języka polskiego. Na ich lekcjach panowała cisza jak makiem zasiał, ani na moment nie można było stracić koncentracji. Oboje świetnie przygotowali nas do matury, od nich nauczyłam się systematyczności i wytrwałości. Z Panią Krystyną Mateją, która uczyła mnie języka niemieckiego, mówimy sobie co prawda po imieniu, ale nadal mam wielką uczniowską atencję do Pani Profesor. Bardzo miło wspominam też Panią Teresę Rebs, nauczycielkę wychowania fizycznego, która tak trochę matkowała naszemu babińcowi. Mogłyśmy ją zapytać o wszystko, a ona doradzała, pocieszała, podsuwała rozwiązania.

 Lekcje, które  zachwycały i te budzące niechęć?

Przyznam, że nie przepadałam za lekcjami wymagającymi wkuwania na pamięć dużych partii materiału, za to lubiłam przedmioty ścisłe, np. matematykę czy rachunkowość.

Zabawne incydenty, anegdoty, które zapadły Pani w pamięć?

Doskonale pamiętam kilkudniowe wycieczki szkolne, podczas których, oprócz zwiedzania czy górskich wędrówek, z zaskoczeniem odkrywaliśmy inne twarze naszych, zwykle surowych, nauczycieli. Pan Kowalik opowiadający dowcipy, elegancka pani od ekonomii w trampkach? Niemożliwe! A jednak! Wspomnę jeszcze o balu studniówkowym, który, jeśli chodzi o gorączkę organizacyjną i emocjonalną, w niczym nie ustępował dzisiejszym, ale w pozostałych aspektach był kompletnie różny. Przede wszystkim była to impreza ściśle szkolna. Sukienki obowiązkowo musiały być w jakimś ciemnym kolorze i bez zbytniej ekstrawagancji, w związku z czym raczej trudno było zabłysnąć wśród tej powodzi czarnych i granatowych kreacji. Bale trwały najdłużej do północy, my ubłagałyśmy wychowawcę i nasza skończyła się o 2 nad ranem. Za to dosyć często w szkole odbywały się dyskoteki. W sali nr 63. Jak myśmy się tam mieścili?

Czy Pani klasa organizuje spotkania absolwenckie?

Z tego co wiem, odbyło się jedno takie spotkanie, w którym niestety nie mogłam uczestniczyć, ale zrekompensowałam to sobie obecnością na kilku spotkaniach klasowych uczniów, dla których byłam wychowawcą.

Co w Pani pracy przynosi największą satysfakcję?

Zainteresowanie uczniów przedmiotem, którego uczę czyli rachunkowością. Wyrazem tego zainteresowania jest dla mnie m.in. podejmowanie studiów na tym właśnie kierunku lub zatrudnienie w wyuczonym zawodzie. Jeśli słyszę „połknąłem bakcyla i chcę wiedzieć więcej”, to jest to dla mnie największa satysfakcja, znak, że moją pasję potrafię zaszczepić innym. Odczuwam satysfakcję widząc, jak wielu uczniów o mnie pamięta. Nigdy nie myślałam o zmianie zawodu, ponieważ był to mój świadomy wybór, jestem tym szczęśliwcem, który robi to, co lubi.

Pani pasje, zainteresowania poza szkołą…

Jestem miłośniczką książek i podróży. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym nie przeczytałabym przynajmniej jednej strony książki, choćby do poduszki. Lubię odwiedzać nowe miejsca, poznawać ludzi, ich obyczaje, kulturę i historię. Jeżdżę na rowerze, chodzę po górach, zajmuję się ogrodem. Jestem też wierną kibicką reprezentacji Polski w piłce siatkowej i gdy tylko mogę, zagrzewam naszych sportowców do walki w meczach „na żywo”.

Kilka „porad życiowych”, które chciałby Pani skierować do obecnych uczniów Ekonomika?

Tak jak powiedziałam wcześniej, najważniejsze jest by lubić to, co się robi. To daje poczucie stabilizacji i satysfakcji. Zachęcam do poszukiwania własnej drogi i wytrwałego dążenia do celu. A może kogoś zainspiruje tekst „Desideraty”?

DESIDERATA

    Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu – pamiętaj, jaki pokój może być w ciszy. Tak dalece jak to możliwe, nie wyrzekając się siebie, bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi. Prawdę swą głoś spokojnie i jasno, słuchaj też tego, co mówią inni, nawet głupcy i ignoranci, oni też mają swoją opowieść. Jeśli porównujesz się z innymi, możesz stać się próżny lub zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie.

     Ciesz się zarówno swymi osiągnięciami jak i planami. Wykonuj z sercem swą pracę, jakakolwiek by była skromna. Jest ona trwałą wartością w zmiennych kolejach losu. Zachowaj ostrożność w swych przedsięwzięciach – świat bowiem pełen jest oszustwa. Lecz niech ci to nie przesłania prawdziwej cnoty, wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów i wszędzie życie pełne jest heroizmu.

     Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć: nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa. Przyjmuj pogodnie to, co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha, by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.

     Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa, masz prawo być tutaj i czy jest to dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien.

     Tak więc bądź w pokoju z Bogiem, cokolwiek myślisz i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny. Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy.

Autor: Max Ehrmann